wtorek, 22 grudnia 2015

Filetowanie metodą sanmaioroshi cz.2

 Słowo się rzekło, oto sesja zdjęciowa z filetowania na trzy części.

 Na desce jest labraks, czyli bass morski, czyli okoń morski, co może daje nam połowę określeń, pod którymi występuje w Polsce. Nazewnictwo ryb, nawet w obrębie jednego kraju, to istne pandemonium.
W każdym razie po japońsku mówimy na niego suzuki - to akurat może Wam się przydać podczas odwiedzin w barach sushi.
Ta metoda filetowania nada się dobrze do innych, podobnych ryb, jak na przykład makreli, dorady czy pstrągów.

 Suzuki to ryba o białym, zwartym, słodkawym mięsie. Dobrze nadaje się do gotowania, grillowania, czy pieczenia, a także na sushi czy sashimi.
 Podczas oprawiania należy uważać na płetwy grzbietowe, bo łatwo się ukłuć o ich ostre końce. Niektórzy wolą je nawet obciąć nożyczkami, przed rozpoczęciem filetowania.
 Chciałbym też was uczulić na podstawowe zasady bezpieczeństwa:
- nóż powinien być ostry, tępy wymaga zbyt dużego nacisku, może łatwo się ześliznąć, a poza tym szarpie i niszczy mięso
- pracujemy z wyczuciem, a nie samą siłą. Rybę trzymamy nie wbijając w nią palców.
- podczas filetowania pilnujemy by palce pomocniczej ręki (najczęściej lewej) nigdy nie znajdowały się na drodze ostrza, nawet jeśli między tymi dwoma jest jeszcze ryba.

Dalej będzie trochę krwi i flaków, a więc chętni muszą kliknąć w artykuł ;)

poniedziałek, 21 grudnia 2015

Filetowanie metodą sanmaioroshi cz.1

Święta tuż tuż, na naszych stołach, oprócz typowych karpi, lądują rozmaite inne ryby, więc warto zająć się tematem filetowania.

Garść porad jak kupić świeżą rybę:

Świeża ryba, a już na pewno taka, która ma być zjedzona na surowo powinna pachnieć morzem. Zapach, który zazwyczaj kojarzy nam się z targiem rybnym oznacza, że coś już się zaczyna psuć.

Łuski powinny lśnić. Jeśli są pokryte woniejącym śluzem, to coś jest nie tak.

Oczy mają być jasne i przejrzyste, a nie mętne, ciemne z niemal nierozróżnialną źrenicą.

Skrzela to jeden z najszybciej psujących się narządów. Wystarczy lekko odchylić pokrywę skrzelową, by zobaczyć, czy są one ładne, czerwone o morskim aromacie, czy szarobrunatne, oślizgłe i o nieprzyjemnym zapachu

Mięso powinno być sprężyste, po naciśnięciu wrócić do poprzedniego kształtu.

Po pokrojeniu na filety trudniej dokładnie ocenić świeżość ryby i gorzej się ona przechowuje, bo łatwiej zachodzi proces utleniania.

(na zdjęciu okoń morski i nóż deba)



Czy warto filetować ryby samemu?

Dla mnie odpowiedź jest prosta: stanowczo tak, ponieważ:
- kupując i oprawiając całą rybę mamy lepszą kontrolę nad jakością produktów, a więc i przygotowanego z nich posiłku
- zawsze to nowa, ciekawa umiejętność
- rozwijamy się jako kucharze: usmażyć kawałek ryby jest łatwo, ale sfiletowanie, czy wykorzystanie odpadów (wątróbka, wywar na głowie i kręgosłupie itp) wymagają już większych umiejętności i pewności siebie w kuchni.

Są jednak minusy:
- potrzeba do tego pewnej wprawy, umiejętności manualnych i operowania ostrym nożem
- krojenie ryb to brudne zajęcie, zwłaszcza oczyszczanie z łusek


Jakie są podstawowe różnice między filetowaniem japońskim i zachodnim?

U nas używa się noży o wąskim, giętkim ostrzu, potomkowie samurajów preferują noże cięższe  i grubsze, wykonane z twardej stali (deba bōchō). Ideałem jest dobranie dobrej wielkości i typu deba, w zależności od tego, z jaką rybą mamy do czynienia. Typowy deba najczęściej ma ostrze o długości ok 160-180 mm, ale występują też inne: od niewielkich 120 mm do filetowania np. ostroboków, po wielkie sakekiri 300+ mm ostrza do filetowania łososi.

Na Zachodzie filet oswobadza się paroma (czasem jednym) długimi cięciami, Japończycy natomiast wolą odcinać filet stopniowo, delikatnie, najpierw tnąc od brzucha, potem od grzbietu, na koniec przecinając nożem cienki pasek żeber, ostatnie co łączący filet z kręgosłupem.

Osobiście preferuję metodę japońską. Uważam ją za czystszą, dokładniejszą, odpady są minimalne, a mięso możliwie mało naruszone.

Kiedy stosować sanmaioroshi?

Kształty ryb możemy z grubsza podzielić na dwa typy: "okrągłe" (roudfish) i płastugi (flatfish). Podobnie Japończycy mają dwie najpopularniejsze metody filetowania:
a) sanmaioroshi (filetowanie na trzy części) - daje nam dwa filety i kręgosłup. Stosujemy je do większości typowych, symetrycznych ryb, takich jak pstrąg, łosoś, dorada, makrela itp.
b) gomaioroshi (filetowanie na pięć części) - tutaj na koniec zostajemy z kręgosłupem i czterema filetami: prawymi górnym/dolnym i lewymi górnym/dolnym. Kroimy tak płastugi, czyli np. halibuta i flądrę, ale też większe ryby w stylu tuńczyków, czy bonito.


A już jutro przejdźmy do konkretów, czyli samego filetowania

Zapraszam
J

piątek, 18 grudnia 2015

Wasabi, gari i shōyu - trio towarzyszące sushi

 Wasabi, gari i shōyu to trzy przyprawy znane doskonale większości miłośników sushi.
O każdym z tych produktów napiszę kiedyś osobną notkę, teraz skupię się jedynie na tym, jak należy je stosować jedząc sushi. I dlaczego tak, a nie inaczej.


 Wasabi - zielony chrzan japoński (eutrema japonica)


  Ma pikantny, ostry aromat który od razu idzie do nosa, zamiast palić w gardle.
Powszechnie używa się wasabi w proszku, które składa się z chrzanu, gorczycy i zielonego barwnika. Niektóre proszki, lub gotowe pasty dostępne na europejskim rynku zawierają nawet do paru procent oryginalnego korzenia.
Do proszku wasabi dodajemy odrobinę wody i rozrabiamy na jednolitą pastę W razie potrzeby dodajemy więcej wody i mieszamy  tak, by osiągnąć potrzebną konsystencję: rzadszą do smarowania rolek przy zwijaniu, a gęstszą gdy chcemy lepić ozdobne kształty.

 Wasabi używa się w sushi z dwóch powodów:
a) ma właściwości grzybo- i bakteriobójcze (podobnie jak Armoracia rusticana, czyli chrzan pospolity), więc dobrze nadaje się do jedzenia z surową rybą
b) jako przyprawa, ze względu na ostry smak idealnie komponujący się z rybami

 W kuchni polskiej podobnie używamy do doprawiania mięs chrzanu pospolitego, więc jeśli ktoś uważa, że zamiast polować na wasabi w specjalistycznych sklepach woli przetestować jak w sushi sprawdzi się nasz rodzimy polski chrzan, najlepiej świeżo starty, to takiej postawie mogę tylko przyklasnąć.
Nie bez znaczenia jest też to, że w sklepach najczęściej są dostępne małe puszeczki, a te kompletnie się nie opłacają i już lepiej kupić od razu większe opakowanie, takie jak na zdjęciu powyżej.



 Gari - marynowany imbir


 Świeży korzeń imbiru to kolejna z typowych dla azjatyckiej kuchni przypraw, charakteryzuje się ostrym, słodkawym aromatem i piekącym smakiem. Dobrze komponuje się zarówno z mięsem, jak i rybami. Ma właściwości antybakteryjne i rozgrzewające, to dobry dodatek do potraw, gdy zaczyna nas łapać przeziębienie.

 Na potrzeby sushi marynuje się go w słodkiej zalewie octowej i kroi na cieniutkie plastry i wtedy nazywany jest gari.

 Shōyu - sos sojowy


 Powstaje w procesie fermentacji soi z ziarnami zbóż, najczęściej pszenicy. Jest słony i z mocno wyczuwalnym smakiem umami, a przy okazji nadaje potrawom ciemniejszą barwę.
To uniwersalna przyprawa używana w kuchniach azjatyckich i coraz popularniejsza na całym świecie. Sosy sojowe japońskie są delikatniejsze w smaku od chińskich i nie można ich używać zamiennie w przepisach. To znaczy tak, da się to zrobić, ale wyjdzie zupełnie co innego ;)

 Marynowanie w sosie sojowym to również jeden ze sposobów konserwacji żywności.



 A teraz, skoro zebraliśmy już nasze trio razem, to zobaczmy, jak można je wykorzystać:


 Odrobinę wasabi rozrobionego na rzadką pastę dodajemy do środka rolek, albo pod plaster ryby na nigiri. Ilość dostosowuje się do smaku jedzących i do typu użytych produktów: mniej dla osób, które go nie lubią i składników wegetariańskich, a więcej tam, gdzie piekące wasabi nie zdominuje całej kompozycji smakowej potrawy.

 Plasterkiem gari przegryzamy między różnymi typami sushi, by oczyścić kubki smakowe, przygotować je na nowe wrażenia :)

 Jak używać sosu sojowego jedząc sushi? To trudny temat i najchętniej odpowiedziałbym: "wcale", jednak wiele osób nie wyobraża sobie bez niego sushi, więc zamiast tego poprzestańmy na : "w sposób odpowiedzialny". Ale o co tyle hałasu i skąd moje dylematy? W skrócie chodzi o to, że sushi bazuje na delikatnych smakach: aromatycznym ryżu, surowych rybach i warzywach, czasem tylko delikatnie podgotowanych lub marynowanych. To w połączeniu z faktem, że ryż chłonie sosy jak gąbka, a shōyu ma mocny, dominujący smak powoduje, że po włożeniu kawałka sushi do miseczki z shōyu otrzymujemy wilgotny rozpadający się kęs czegoś, co smakuje głównie sosem sojowym i ciężko powiedzieć, czy czymś jeszcze. Mieszanie wasabi z sosem sojowym tylko potęguje problem.

 Jak temu zaradzić? Uważam, że warto dodawać wasabi przy robieniu sushi i ograniczyć doprawianie na stole. Do tego nie powinno się wkładać całych sushi do miseczek z sosami, ale co najwyżej maczać koniuszek, a w przypadku nigiri obracać je "do góry nogami" i maczać rybą a nie ryżem. Dobrym pomysłem jest też użycie plastra gari jako pędzelka do smarowania sushi sosem.

 Chciałbym też zaznaczyć, że sashimi jest tu wyjątkiem i jednym z jego typowych sosów jest właśnie shōyu wymieszane z wasabi.

 Oczywiście powyższe to tylko moje przemyślenia, uzasadnione, które daję Wam pod rozwagę. W jedzeniu najważniejsze jest to, by smakowało, a nie to, by jeść zgodnie z czyimiś zasadami, które wcale nie muszą nam pasować.

Smaczne

J



czwartek, 10 grudnia 2015

Leksykon sushi

Przedświąteczne porządki połączyłem z przejrzeniem zawartości bloga. Znalazłem kilka ciekawych rzeczy, o których zapomniałem, że tam były i zacząłem je porządkować. Z innych nie jestem do końca zadowolony więc niektóre stare tematy poruszę jeszcze raz, ale to pewnie dopiero w przyszłym roku. Na razie dodałem na górze strony przydatną zakładkę, w której umieściłem linki do podstawowych informacji dotyczących robienia sushi.

A już niedługo kolejna notka o kuchni.

J

piątek, 4 grudnia 2015

Kaki, owoc szarona

 Na dziś mamy coś słodkiego: hurma wschodnia. Jeśli ta nazwa nic wam nie mówi to w zanadrzu mamy wiele innych: diospyros kaki, persymona, owoc szarona (od nazwy doliny, gdzie był uprawiany), czy też prosto, po japońsku, kaki.
 Sezon na kaki trwa od września do listopada, ale dopiero w zeszłym miesiącu te owoce pojawiły się w Holandii w rozsądniejszych cenach, przy takiej samej jakości.

 Hurma to rodzaj roślin z rodziny hebankowatych, który obejmuje ponad 750 różnych gatunków krzewów i drzew. Część z nich hoduje się na drewno, jak słynny heban, a kilka gatunków rodzi jadalne owoce, w tym dostępny w Polsce diospyros kaki. Hurmy uprawiane są w strefie międzyzwrotnikowej, ale też na południu Europy i w Kalifornii.


Z ciekawostek można podać, że persymony zawierają interesującą taninę (garbnik): szibuol, choć dotyczy to głównie innych gatunków niż ten, który jest dostępny w Europie. Niedojrzałe, garbnikowe odmiany persymon, zjedzone w większych ilościach, mogą prowadzić do powstawania w żołądku bezoaru, czyli rzekomego kamienia. Szibuol polimeryzuje pod wpływem kwasu żołądkowego, cząsteczki garbników łączą się ze sobą tworząc bryłkę. Bezoary powstawały w najróżniejszy sposób, zazwyczaj w żołądkach zwierząt. Mógł to być niestrawiony pokarm, drobiny sierści (np. u kotów) i tym podobne rzeczy. W średniowieczu bezoarom przypisywano moc magiczną i leczniczą.

 Na echo tego wierzenia można natknąć się podczas lektury Harrego Pottera, gdzie bezoar opisywany jest jako wszechstronna odtrutka.

 Nas jednak bezoary nie powinny zanadto martwić. Co prawda w Japonii potrafią pojawiać się niczym epidemia na obszarach, gdzie hoduje się kaki, lecz japońscy naukowcy odkryli, że można je rozpuszczać pijąc coca-colę.


 Owoc szarona przypomina trochę z wyglądu pomarańczowy pomidor, choć w środku wypełnia go jednolity, słodki miąższ. Kilka razy trafiłem na miąższ poprzecinany miejscami grafitowymi żyłkami, ale nie miało to większego wpływu na smak, czy świeżość.

 Owoce hurmy wschodniej są niezłym źródłem potasu, choć pomidory mają go o połowę, a banan dwa razy więcej. Do tego błonnik, witamina C, beta karoten i parę innych witamin i mikroelementów.
 Nieźle, ale bez rewelacji. Kaki, w przeciwieństwie do awokado, raczej nie załapałoby się do grupy superfoods, choć w sumie są dość zdrowe - to w końcu owoce, po coś dietetycy zalecają je jeść.

 Ale patrząc na skład, dalej wydaje mi się, że najważniejszą właściwością kaki jest to, że są słodkie i smaczne. Normalnie lekko chrupiące, a soczyste i miękkie gdy bardzo dojrzałe.

 Aby przygotować kaki do spożycia, ja zazwyczaj kroję je na ćwiartki, ścinam skórę i wedle potrzeby kroję na plastry, lub w kostkę. Niektórzy wolą jednak obrać owoc w całości i jeść jak jabłko, tyle że bez kłopotliwego ogryzka. Miękkie owoce można też przekroić na pół i wyjadać miąższ łyżeczką, albo zjeść ze skórą, ale oczywiście bez szypułki. Tego ostatniego nie próbowałem, ale internet twierdzi, że się da :)


 Odmiana szarona słabo się przechowuje, w warunkach domowych zazwyczaj do tygodnia, rzadko dłużej.
W kilku miejscach spotkałem się z informacją, że w Japonii kaki często się suszy, by cieszyć się też nim przez zimę. Chciałem sam tego spróbować, ale doczytałem więcej i okazało się, że sprawa nie jest taka prosta. W Japonii popularne są odmiany hurmy z pestkami, bogate w garbniki, które da się jeść dopiero po tym jak dojrzeją. I właśnie one nadają się do suszenia. "nasze" zwyczajnie by się zepsuły.

 Pozostaje więc jeść je na świeżo, od razu po pokrojeniu, albo jako składniki musów, czy sałatek owocowych.

 Kolejne śniadanie, tym razem z deserem w postaci pokrojonego kaki:

(Na zdjęciu dwa różne natto, po miseczce ryżu, kaki i szpinak podsmażony na maśle z czosnkiem. Może niezbyt japońskie danie, ale za to smaczne i w ładnym kolorze.)


Powiem, że dla mnie kaki okazały się o wiele bardziej skomplikowane, niż na początku sądziłem, gdy kroiłem je na deser.

J

piątek, 27 listopada 2015

Cudowny świat nattō

Chciałem z góry uprzedzić, że w tym wpisie będę zachwycał się czymś, co dla mnie okazało się wspaniałą, pełną niespodzianek i radości kulinarną przygodą, a co regularnie pojawia się w spisach najbardziej odpychających produktów spożywczych świata.
Mowa oczywiście o nattō.
Zostaliście ostrzeżeni.


Niedawno wspomniałem, że zacząłem odwiedzać pewien japoński supermarket w Amsterdamie (Strona Meidi-Ya na facebooku), a piszę o nim, bo bezpośrednio łączy się z dzisiejszym wpisem.
Chciałem go gorąco polecić choćby z jednego tylko powodu, mimo że bez trudu znalazłbym ich więcej:

Podczas naszej pierwszej wizyty okazało się, że Meidi-ya posiada największy wybór nattō jaki gdziekolwiek widziałem i niemal całe było wtedy objęte promocją. Na efekty nie trzeba było długo czekać (do zdjęcia zaplątało się też parę chińskich produktów).


Teraz należy wam się słowo czy dwa wyjaśnienia. Czym jest nattō? To ziarna fermentowanej fasoli sojowej 
Jest niesamowicie zdrowe, m.in. to najlepsze naturalne źródło witaminy K2.
Zapach kojarzy się odrobinę ze starym serem, smak ma unikalny, a ślisko-lepka konsystencja odstraszyła już niejednego.
Zalicza się je do produktów o smaku nabytym, tzn takim, do którego trzeba się przyzwyczaić, by go docenić. I w zasadzie nic więcej co mógłbym napisać nie przygotuje was lepiej na moc wrażeń, która kryje się w tych niepozornych opakowaniach.

W Polsce nattō jest czasem dostępne w dobrze zaopatrzonych sklepach z żywnością orientalną. Ja trafiłem na nie w galeriach handlowych Krakowa i Warszawy.
W sklepach internetowych jest dostępna wersja suszona, która pewnie jest podobnie zdrowa, ale stanowczo brakuje jej tego unikalnego, niezapomnianego aromatu i konsystencji.



 Nattō dostępne jest w formie zamrożonej, w małych, styropianowych opakowaniach zebranych w paczki od dwóch do czterech sztuk. Każde opakowanie kryje w sobie 40-50g nattō i saszetki z sosami.
Przed podaniem należy je rozmrozić, na przykład zostawiając na noc w lodówce.
Po lewej znajduje się najbardziej chyba popularne w Europie nattō firmy Okame, a po prawej jedno z nowych: shimantogawa od Azuma.


Okame jest naprawdę standardowe: niewielkie ziarna i typowe przyprawy: musztarda ze słodkim delikatnym sosem, na bazie sosu sojowego i dashi. Ostra musztarda równoważy się z lekkim sosem i oba dobrze współgrają z mocnym, fermentowanym smakiem nattō.
Shimantogawa na pierwszy rzut oka jest podobne, ale różnica kryje się w sosie - ten jest zrobiony na bazie shiso, czyli pachnotki zwyczajnej, popularnej w Japonii odmiany mięty. Dzięki temu całość ma niezwykle odświeżający aromat.

Po dodaniu zawartości saszetek do nattō, całość mieszamy.


 Wiele osób za najbardziej odpychające uważa nie zapach, ale właśnie te nitki śluzu, które łączą ze sobą poszczególne ziarna.


I tak oto skromne śniadanie dla dwóch osób gotowe :)



Smacznego?

Ja na pewno do tematu wrócę, bo jest daleki od wyczerpania. Mam nadzieję, że będziecie mi towarzyszyć.
J

niedziela, 22 listopada 2015

Kabocha yoshino-ni - dynia duszona z sosem sojowym na słodko

 Patrząc na zdjęcie z ostatniego wpisu łatwo się domyślić, że dzisiejszym tematem będzie dynia.

 Kabocha to jedna z azjatyckich odmian dyni, popularna w Japonii i czasem nazywana japońską dynią. Po zbiorach dojrzewa w kontrolowanych warunkach nawet do trzech miesięcy, można więc powiedzieć, że sezon trwa właśnie w najlepsze. Nawet jeśli traficie na nią później, w zimie, jej jakość będzie całkowicie akceptowalna.


 Kabocha od typowej dyni odróżniają głównie dwie rzeczy:

 Skórka - zielona delikatna i jadalna. Tej dyni nie trzeba (choć można) obierać, skórka stawia przy przegryzaniu przyjemny, delikatny opór.
 Smak - bardziej mączny i słodki, niż u zwykłej dyni. Kojarzący się trochę ze słodkim ziemniakiem i kasztanami.
Do tego zawiera dużo beta karotenu, żelaza, witaminy C i potasu. Jak również mniejsze ilości wapnia, kwasu foliowego i witamin z grupy B.

 Zdecydowałem się ją przygotować jako danie duszone (nimono).

Do przepisu będziemy potrzebowali:

połowę kilogramowej kabocha
1 łyżkę japońskiego sosu sojowego
1 szklankę delikatnego bulionu (w tym przypadku dashi, ale rosół z kurczaka również się nada)
1 łyżkę cukru (tu użyłem brązowego, ale biały również dobrze pasuje)

W wersji wegetariańskiej należy użyć bulionu warzywnego.

 Technika, którą tu zastosujemy to uproszczone yoshino-ni: duszenie w dashi doprawionym sosem sojowym i cukrem, ale w naszym przepisie bez sake. 


Dynię przekrawamy na pół. Tasak, albo ciężki nóż o długim, szerokim ostrzu będzie tu pomocny.
Łyżką usuwamy miąższ z pestkami, można je potem wyczyścić i ususzyć.
Kabocha kroimy na 3-4 centymetrowe kawałki. Najłatwiej kroić od środka, krojąc od strony skóry sprawiamy, że przy nacisku dynia się zakleszcza i "łapie" ostrze.


Dynię kładziemy na patelnię (lub lepiej - do garnka z grubym dnem) dodajemy bulion, cukier i sos sojowy.


 Potem trzeba całość doprowadzić do wrzenia, zmniejszyć ogień i dusić pod przykryciem przez ok 10 minut. Można raz czy dwa zamieszać.
Po zakończeniu gotowania sos można zagęścić odrobiną mąki ziemniaczanej zmieszanej z zimną wodą (tradycyjnie używano kuzu). Podobnie jeśli będziecie dusić kabocha dłużej, to zmięknie jeszcze bardziej, zacznie się rozpadać i łączyć z sosem, zagęszczając go, traci jednak na tym konsystencja dyni.

Ostatnia ważna kwestia przy japońskich daniach duszonych: jeśli macie wątpliwości przy przyprawianiu, to zawsze doprawiajcie raczej słabiej niż mocnej. Aromat wywaru i tak będzie mocno wyczuwalny, a chodzi o to by nie zdominował naturalnego smaku produktów.


 Gratulacje, nasza kabocha yoshino-ni jest gotowa :)


 Można podawać ją na ciepło od razu po zrobieniu, jak i później, schłodzoną. Jako przystawkę, zdrowy deser lub warzywo do obiadu. Japończycy celują w przygotowywaniu na posiłek kilku małych dań zrobionych różnymi technikami co widać na poniższym, bardzo prostym, ale sycącym śniadaniu dla dwojga:


Życzę smacznego i tak jak ostatnio spostrzegawcze osoby patrząc na ostatnie zdjęcie mogą domyśleć się tematu następnego wpisu.

J

środa, 18 listopada 2015

Nowy początek

Dużo się wydarzyło przez ostatni rok. Najpierw potrzebowałem odpoczynku od sushi, nie miałem ochoty pisać, a potem ochota była, ale czasu brakło.
Cały czas jednak starałem się systematycznie, a czasem i chaotycznie, poszerzać swoją wiedzę. Gdy nie robiłem sushi, to czytałem japońskie książki kucharskie, albo dowiadywałem się więcej o nożach i typach stali. Znalazłem japoński supermarket, który regularnie, raz na miesiąc odwiedzam. Gotowałem ryż i inny ryż i jeszcze inny ryż i kolejny, różny od poprzednich. Pracowałem w miejscu gdzie w końcu w pełni zrozumiałem czym są kawarizushi. Trauma pozostała ze mną do dziś.
A kiedy indziej po prostu gotowałem, obijałem się, pracowałem i pozwalałem by to wszystko jakoś się w głowie uleżało i było gotowe do spisania gdy przyjdzie pora. Zapewne już się domyślacie, że to teraz ;)

Wydaje mi się, że podstawowe zagadnienia dotyczące sushi już opisałem, więc teraz skupię się uporządkowaniu całości, by była łatwiejsza w nawigacji i na uzupełnianiu jej o różne ciekawostki.
Będzie więcej o nożach i krojeniu, trochę mniej o herbacie. Postaram się też trochę śmielej zająć tematyką japońskiej kuchni. Przed Świętami chciałbym też pokazać jedną z japońskich technik filetowania ryby. Zobaczymy co z tego uda się zrealizować, a co niespodziewanego pojawi się w trakcie.


Przepraszam za moją długą nieobecność i zapraszam do czytania  :)

J


P.S. Jedno z tych maleństw (ok 1kg każda) pojawi się w następnym wpisie: