Kiedy pierwszy raz usłyszałem o robotach robiących sushi, wyobraźnia od razu podsunęła mi parę obrazów. Być może odrobinę za bardzo sugerowałem się tym, co można zobaczyć w mandze i anime. Nie pomogła wcale renoma Japonii, jako kraju wysoce zaawansowanego technicznie.
W każdym razie spodziewałem się wysięgników, mechanicznych dłoni, może jakichś humanoidalnych kształtów, ale nie czegoś takiego:
Rozczarowanie przyszło, poszło, a robot został. Urządzenie, które pozwala robić sushi szybko, wygodnie i bez konieczności wieloletniego treningu. Czy to oznacza, że suszacy przestaną być potrzebni? Nasz czas się kończy?
Krótka odpowiedź brzmi: nie, przynajmniej w dającej się przewidzieć przyszłości. Dłuższą możecie przeczytać poniżej, razem z opisem działania tego ustrojstwa.
Mechanizacja produkcji sushi nie zaczęła się z wynalezieniem elektryczności, ale sporo wcześniej. Pierwszym co mi przychodzi na myśl, są oshizushi (押し寿司) popularne przed wynalezieniem nigiri. Robiło się je wkładając ryż z rybą do pudełka-praski i ściskając. Powstały blok krojono na prostokątne lub kwadratowe porcje, podobnie jak kawałki ciasta. Nigiri okazały się jednak szybsze, świeższe i smaczniejsze, więc ten "pudełkowy" typ sushi odszedł w zapomnienie.
Oczywiście próbowano usprawnić również samo przygotowanie nigiri, zazwyczaj przy pomocy foremek z wieloma wgłębieniami: nakładało się na plastikową podstawę ryż, przyciskało tłoczoną pokrywką i wychodziło coś o w miarę odpowiednim kształcie. Widziałem modele robiące na raz od kilku do kilkudziesięciu kulek - pierwsze do użytku domowego, a drugie do profesjonalnego, ale nie spotkałem się z tym, by były powszechnie używane.
Co innego roboty podobne do tego powyżej. Każdy specjalizuje się w innej czynności i kosztuje od kilku do kilkunastu tysięcy złotych. Niektóre składają rolki, inne je tną, a ten powyżej produkuje taśmowo kulki na nigiri. Z dziesięć lat temu widziałem też maszynę do ryżu, to nie był parownik, tylko spore urządzenie, które najpierw gotowało ryż, a potem mieszało i studziło go obracając pojemnikiem i stosując chłodny nawiew.
Większość automatów jest w jakiś sposób programowana, często przy pomocy paru przycisków i elektronicznego wyświetlacza, ale nie tylko. Na przykład ten model ze zdjęcia jest prostszy.
Wymieniając dwie kształtki, można ustawić wielkość porcjowanego ryżu na osiemnaście lub dwadzieścia gramów, a pokrętłem obok kontrolujemy stopień w jakim ryż jest zbity.
Robot do nigiri w środku prezentuje się tak:
To oczywiście nie wszytko, bo potrzeba jeszcze zainstalować parę ruchomych elementów:
Przy składaniu trzeba jeszcze powlec plastikowe elementy cienką warstwą bezwonnego oleju spożywczego, by ryż się do nich za bardzo nie lepił.
Wszystko gotowe, możemy zacząć produkcję nigiri. Pierwsze są niezbyt równe, więc wrzucamy je z powrotem do górnej komory, ale następne można już przekładać na przygotowaną wcześniej tacę lub talerz.
Idzie to naprawdę sprawnie, jeśli dobrze pamiętam, to można zrobić około sto wałeczków ryżu w pięć minut.
A teraz rzut oka na to, w jaki dokładnie sposób maszyna radzi sobie z formowaniem ryżu:
Łopatki na górze spulchniają ryż i spychają go niżej, na dwa zestawy obracających się kół. One mają za zadanie ubić delikatnie ryż i nałożyć między dwa ustrojstwa na samym dole, które "wycinają" z tej masy wałeczek ryżu i podają go na obracającą się tacę, skąd je zbieramy.
Fotokomórki pilnują by zapełnienie tacy wstrzymywało produkcję a druga pilnuje czy na obracających się kołach jest ryż. Jeśli nie, to uruchamia sygnał dźwiękowy, który daje znać, że trzeba uzupełnić górną komorę.
Ryż powinien być dobrze ugotowany i świeży. Podajcie maszynie zbyt miękki, albo taki, który już zaczyna się zbrylać i zamiast równych, puszystych nigiri wyjdą zbite kluchy różnej wielkości.
Tak jak pisałem wyżej, dzięki pomocy robota można przygotować kilkadziesiąt kulek na nigiri w parę minut. A to wszystko bez wysiłku, długiego szkolenia i oblepionych ryżem palców:
Maszyny robiące sushi (lub zastępujące pracowników w innych zawodach) wywołują mieszane uczucia i nie jestem tu wyjątkiem. W zasadzie w tym momencie powinienem zacząć narzekać na bezduszność robotów, jednocześnie wychwalając artystyczne zdolności i inwencję suszaków... Ale wolę się spojrzeć na sprawę od strony, z której mój osobisty interes nie będzie tak zaburzał perspektywy. Praca w prestiżowym zawodzie jest fajna, ale dla świata ważniejsze są liczby i koszta, niż moje ambicje.
Na pewno nie można automatom odmówić tego, że działają, ale co z tego, skoro są bardzo specjalistyczne? Robot do robienia kulek na nigiri, zrobi kulki na nigiri i tyle, a w kuchni potrzeba o wiele więcej.
Ryby należy sfiletować i samemu pokroić na plastry, albo przynajmniej kupić gotowe z tacek. Ryż również należy przygotować i podać do zbiornika. Samo złożenie i późniejsze umycie maszyny swoje trwa. Jakby tego było mało, to wcale nie są szybsze od dobrego suszaka, jeśli byłby wykorzystywane do robienia małych ilości sushi, co parę chwil. Nie są też w stanie przygotować ciekawszych typów sushi, do których nie zostały zaprojektowane. Zaczynają być efektywne dopiero gdy trzeba przygotować setki sushi w parę godzin. Duże cateringi, bankiety, czy dostawy sushi do supermarketów. Można też przy nich zatrudnić pracowników mniej wykwalifikowanych, a więc tańszych. Takie maszynowe, proste sushi się sprzedaje i oferuje całkiem zadowalającą jakość, jeśli tylko ryż jest dobry, składniki świeże, a warunki przechowywania właściwe.
I mi, jako wykwalifikowanemu rzemieślnikowi, to kompletnie nie przeszkadza. Podobnie jak to, że czasem wybieram pizzę z pieca opalanego drewnem, a czasem kupuję na szybko mrożoną z supermarketu (po przetestowaniu, które z tych gotowców są jadalne...). Każdy z tych produktów ktoś musi wykonać, a inny kupić. Uważam, że na rynku i na stole jest miejsce na oba.
Dlatego będę robił sushi takie, jakie sam chciałbym jeść, o takim też piszę. I planuję to robić dotąd, jak długo po drugiej stronie lady będą się ustawiać ludzie, a artykuły znajdą czytelników.
Czego sobie i Wam życzę ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz